„Mój dzień spędzony w akademii Ambrożego Kleksa”

Pewnego, słonecznego dnia wybrałam się na spacer. W końcu dotarłam 
do tajemniczego parku. Poznałam jednak od razu – to był park koło Akademii pana Kleksa. Weszłam nieśmiało przez bramę. Zobaczyłam budynek wykonany z kolorowych cegiełek. Zapukałam do drzwi. Otworzył je właściciel akademii – pan  Ambroży Kleks.

Zaprosił mnie do środka. Był akurat ranek, więc chłopcy jedli śniadanie, które przyrządził profesor. Ja też zjadłam ten wspaniały posiłek. Nie mogłam w to uwierzyć, lecz była to jajecznica ugotowana z pięciu żółtych szkiełek i całej tubki czerwonej farby. Jajecznicy było zdecydowanie za mało, jednak to nie był problem, gdyż została powiększona pompką powiększającą. W ten sposób każdy z nas otrzymał pełen talerz, jak się okazało, pysznego jedzenia. Następnie po kilku lekcjach – kleksografii i geografii – poszliśmy szukać skarbów. Chłopcy znaleźli talerze, książki i inne ciekawe rzeczy, ja natomiast znalazłam butelkę z mapą, którą przygotował dla nas pan Ambroży. Szukałam skarbu przez długi czas. Mimo że chłopcy mi pomagali, poszukiwania trzeba było odłożyć na popołudnie, bo obiad już na nas czekał. Zjedliśmy go oczywiście ze smakiem i wówczas dopiero wróciliśmy do poprzedniej zabawy. W końcu znaleźliśmy kolejną butelkę z instrukcją latania. Zgodnie z nią należało nabrać powietrza do ust i je spokojnie wypuszczać. Zrobiłam więc tak, jak było w instrukcji podane. I ku mojemu zdziwieniu, wyleciałam wysoko w górę. Nie mogłam utrzymać równowagi, ale Adaś Niezgódka mi pomagał. W ten sposób dotarłam do psiego raju. Bardzo mi się tam podobało. Jednak największą radość sprawiło mi jedzenie pomnika z czekolady. Dzień dobiegł końca. Przespałam noc w akademii. Następnego ranka wszyscy uczniowie pożegnali mnie i na pamiątkę otrzymałam od pana Kleksa wspaniałego, dorodnego piega. Gdy w domu opowiedziałam o mojej przygodzie, nie mogli uwierzyć. Długo będę pamiętać ten dzień.

Maria Warchoł, kl.IV

 

Nazywam się Oktawia Syzdek. Mam 10 lat. Któregoś dnia obudziłam się rano 
i zobaczyłam, że za oknem znajduje się akademia pana Kleksa. Ubrałam się, umyłam,
 a po pięciu minutach byłam już w akademii. Pan Kleks przywitał mnie bardzo gościnnie. Pokazał mi, gdzie jest jadalnia, kuchnia, klasy, sypialnie i szpital chorych sprzętów. Bawiłam się w parku w poszukiwanie skarbów ze szpakiem Mateuszem, pomocnikiem profesora, 
oraz z wszystkimi uczniami akademii. Natomiast pan Kleks gotował obiad. Po dwudziestu minutach pan Ambroży zawołał nas do środka na przygotowany posiłek. Obiad był przepyszny. Po obiedzie poszliśmy na lekcję kleksografii, podczas której robiliśmy kleksy 
i wymyślaliśmy do nich prześmieszne wierszyki, każdy śmiał się na głos. Później udaliśmy się do szpitala chorych sprzętów, gdzie pan Kleks pokazał nam, jak się je leczy. Wreszcie przyszedł czas na spacer po parku. Profesor otworzył jedną z furtek znajdujących się 
w ogrodzeniu i weszliśmy do bajki o Małej Syrence. Bohaterka bardzo ucieszyła się. Pływaliśmy z nią, byliśmy w jaskini złej czarownicy. Związaliśmy czarownicę glonami 
i uciekliśmy. Po trzech godzinach dobrej zabawy zjedliśmy przepyszny, podmorski podwieczorek. Pożegnaliśmy się z Syrenką i wróciliśmy do akademii, a co ciekawe – w ogóle nie byliśmy mokrzy. Na kolację otrzymaliśmy trochę owoców i po pięć gałek lodów, 
co sprawiło nam ogromną radość. Dodatkową atrakcją była jeszcze zabawa w berka. 
Ten dzień bardzo mi się podobał. Pożegnałam się z panem Kleksem, szpakiem Mateuszem 
i uczniami akademii. Szkoda mi było odejść, ale musiałam. Kiedy przekroczyłam bramę, obejrzałam się za siebie, lecz budynek nagle zniknął i już nigdy więcej go nie widziałam.