Szkolny rok się zaczął

rodzice, dziecko, wychowanie…

Wrzesień wszystkim nam – bez względu na wiek i zajęcie – kojarzy się z początkiem roku szkolnego. Najbardziej stremowani są oczywiście pierwszoklasiści oraz ich mamy i tatusiowie, zwłaszcza ci spośród nich, którzy posyłają do szkoły swoje pierwsze dziecko.

Przeżywamy debiut naszego dziecka. Naukę rozpoczyna oto nasza pociecha a my przystępujemy do egzaminu z rodzicielskiej dojrzałości szkolnej. Przed nami ten pierwszy rok rozmaitych perypetii, doświadczeń, sukcesów i porażek, pomyłek i trafnych decyzji. Wiele jeszcze przed nami.

SZKOLNY ROK SIĘ ZACZĄŁ…

Początek września. Nasi mali zawodnicy w pełnej mobilizacji. w ogromnym napięciu przykucają już w blokach startowych. My, rodzice – nie mniej zdenerwowani trenerzy – czekamy na sygnał startu, gotowi do pomocy, udzielenia wskazówek, do okrzyków dopingu.

Pamiętajmy:    w tej konkurencji startuje nasze dziecko, nie my. Od dziś stale musimy sobie powtarzać tę prawdę. Teraz uczniem jest ono, nie ja. Sądzę, że rodzice, którzy przez sześć wspólnie z dzieckiem przeżytych lat dopracowali się postawy wspierającej dziecko w jego wysiłkach, również teraz nie będą wyręczać swej pociechy, a tylko poprowadzą ją przez pierwsze, najtrudniejsze miesiące, stopniowo usuwając się na pozycję życzliwego doradcy, dyskretnego kontrolera, a wreszcie – zainteresowanego, zaangażowanego obserwatora. Rodzice nadopiekuńczy, gotowi osłaniać dziecko przed konsekwencjami jego lenistwa, niedbalstwa czy nieobowiązkowości, rodzice oczekujący, że dziecko spełni ich wszystkie nadzieje, rodzice-maksymaliści, pompujący w swoją biedną pociechę nadmiar ambicji i aspiracji – rodzice wszystkich tych kategorii przystępują do bardzo trudnego egzaminu, Bardzo prawdopodobne, że go nie zdadzą. Stawka jest duża, a konsekwencje błędów bardzo poważne. Tacy rodzice wyrobić mogą w dziecku niewiarę we własne siły, niechęć do szkoły, a to prowadzi do kompleksów wynikających z niemożności sprostania wygórowanym wymaga je nieuczciwości, zrzucania odpowiedzialności na cudze barki, wykorzystywania innych, cwaniactwa.

Wiem, jak trudno jest opanować się i nie poprawić byle jak narysowanego szlaczka, w jakie obrzydzenie i niecierpliwość wprawiają szpetne zeszyty, pełne kleksów i dziur wytartych dziecięcym palcem, zastępującym gumkę. Trudno jest wówczas nie gderać, aż korci, żeby samemu wytrzeć błędy. O ileż szybciej i łatwiej byłoby podpowiedzieć zdanie z wyrazem „kość”, „liść” czy „maść” niż czekać, aż ułoży je dziecko. Opłaci się jednak konsekwentne, poparte faktami, wpajanie dzieciom zasady, że odrabianie lekcji to ich obowiązek; że to ich nauka i ich własne osiągnięcia, oceny i pochwały.

Oprzeć się też przyjdzie rodzicom pokusie nadmiernej krytyki i nadmiernego chwalenia. Obie te postawy są niedobre, myślę jednak, że bardziej demobilizuje i szkodzi dziecku nadmiar uwag krytycznych. Nawet zła ocena może nie zniechęcić, ale być bodźcem do poprawy, do „skasowania” jej. Nawet w bardzo niestarannie, nieudolnie odrobionej pracy domowej doszukać się można czegoś, co pozwoli udzielić umiarkowanej pochwały (np. „zrobiłeś to rzeczywiście szybko” albo „ta linijka napisana jest bardzo ładnie”). Taka pochwała to inwestycja, która zaowocuje przyszłym ochoczym wysiłkiem dziecka.

Kolejne niebezpieczeństwo ominiemy pamiętając, że w ocenie pracy dziecka skupić się powinniśmy nie na efektach działania, ale na włożonym wysiłku. Wiele razy pytając dzieci, jak wiodło im się dziś w szkole oczekujemy informacji, jakie stopnie dostały, a nie – czego się nauczyły, czy jak poradziły sobie z zadaniami tego dnia. Lepiej zwracać uwagę dziecka na postępy, których stale dokonuje, na to, że umie coraz więcej i coraz lepiej. Na przykład można powiedzieć: „popatrz, potrafisz już napisać list do Maćka i porządnie zaadresować kopertę, a jeszcze przed wakacjami potrzebowałeś mnie jako sekretarki”, albo: „świetnie radzisz sobie z zakupami, zawsze wiesz, ile reszty ma ci wydać pani ekspedientka, jesteś już dla mnie dużą pomocą, mój matematyku”. To cieszy i podbudowuje dziecko.

Nie mówmy też, że sami uczyliśmy się chętnie, z przyjemnością i z zapałem, bo doświadczenia szkolne naszych dzieci obalą w krótkim czasie tezę, że zdobywanie wiedzy jest czymś miłym i łatwym. Zdradźmy raczej, jak pokonaliśmy lenistwo, co przychodziło nam z największymi oporami. Zachęćmy dziecko do pracy mówiąc o satysfakcji, jaką daje poczucie dobrze wypełnionego obowiązku.

Nie porównujmy dzieci-uczniów między sobą. Jest to szczególnie trudne, gdy chodzą one do jednej klasy, są rodzeństwem. Porównuje się je stale i robią to nauczyciele, inni dorośli, koledzy, nawet i same dzieci. Rodzice także nie są w stanie oprzeć się porównywaniu i stawianiu jednego drugiemu za wzór. Ułomna ludzka natura często klasyfikuje przez porównanie. Pilna starsza siostra staje się zmorą młodszego, mniej pilnego brata, dla którego jej piątki i szóstki są przekleństwem. Nawet rodzice nie są wolni od tej skazy, gdy ich radość z oceny otrzymanej przez dziecko mąci świadomość, że kolega z ławki lepiej spisał się na klasówce.

Starajmy się wychowywać swoje dzieci w przeświadczeniu, że są równi, jednakowo kochani – ale różni, odrębni i niezależni i nie muszą konkurować, ani iść „łeb w łeb” w jakiejkolwiek dziedzinie.

Rozpoczęcie nauki to dla każdego dziecka szok niecodzienny. Nie potrzeba wielkiej wyobraźni, żeby zrozumieć, jak niepewnie czuje się ono w nowej sytuacji, jak bardzo jest przejęte i obciążone psychicznie. Dajmy mu poczucie bezpieczeństwa. Obowiązki szkolne są bardzo ważne, może najważniejsze spośród obowiązków siedmiolatka, ale przecież życie nie kończy się na szkole. Niech nasze dziecko odczuje, że fakt zostania uczniem w niczym nie umniejsza naszej do niego miłości. Nie bądźmy z tą chwilą bardziej surowi czy mniej czuli. Niech wie, że ma w nas sojusznika rozumiejącego jego uczniowskie obawy, rozterki i trudności. Razem próbujemy uporać się z kłopotami, razem cieszymy się z osiągnięć. Ale książki do tornistra dziecko niech pakuje samo, samodzielnie podpisuje sobie zeszyty, gdy już umie pisać, samo czyta lektury i lepi zajączka z plasteliny na zajęcia plastyczne.

pamiętajmy

  • Dziecko nie musi realizować nie spełnionych ambicji rodziców. Niech ma swoje własne aspiracje.
  • My, rodzice nie musimy wyręczać go i osłaniać przed konsekwencjami niedbałości czy lenistwa. Niech ma prawo do własnych błędów.
  • Nie wymagajmy od niego zbyt wiele ani zbyt mało. Jego dojrzałość uczniowska dopiero kształtuje się. Podobnie jak nasza rodzicielska dojrzałość szkolna.
  • Nie zapominajmy, że ono szybko rośnie, staje się coraz rozumniejsze. Wkrótce to nam będzie trudno dotrzymać mu kroku. Starajmy się jednak, bo warto.

mgr Beata Rogowska